r. XXXVII
(...)Wróciła zmordowana, mokra, zabłocona i od tego dnia zaczął się w niej
przewrót duchowy, który sprawił, że stała się tym, czym była teraz. Od owej
strasznej nocy przestała wierzyć w dobro. Dawniej sama wierzyła w dobro i w
to, że ludzie w nie wierzą, ale owej nocy przekonała się, że nikt w to nie
wierzy i że wszystko, co ludzie mówią o Bogu i o tym, czym jest dobro,
mówią tylko po to, żeby oszukiwać innych. Ten, którego kochała i który - o
tym wiedziała - ją kochał, gdy się nią nasycił, porzucił ją i wyszydził jej
uczucie. A to był przecież najlepszy ze wszystkich ludzi, jakich znała.
Wszyscy inni byli jeszcze gorsi. I wszystko, co się z nią stało,
potwierdzało to na każdym kroku. Jego ciotki, pobożne staruszki, wypędziły
ją, gdy nie mogła już im służyć tak jak przedtem.
Wszystkie kobiety, z którymi się spotykała, starały się przez nią zdobyć
pieniądze, wszyscy mężczyźni -od stanowego aż do dozorców więziennych
włącznie - patrzyli na nią jak na narzędzie zaspokojenia żądzy. I dla
nikogo nie istniało nic innego na świecie prócz rozkoszy, tej właśnie
rozkoszy. W tym przeświadczeniu umocnił ją jeszcze bardziej stary pisarz,
którego spotkała w drugim roku swego życia na wolności. Mówił jej wprost,
że na tym - nazywał to poezją i estetyką - polega całe szczęście człowieka.
Wszyscy żyli tylko dla siebie, dla swej przyjemności, i wszystkie słowa o
Bogu i o tym, co dobre, były oszustwem. Jeżeli zaś czasem rodziło się
pytanie, dlaczego wszystko na świecie jest tak źle urządzone, że wszyscy
wyrządzają sobie wzajemnie krzywdę i wszyscy cierpią, to o tym nie trzeba
było myśleć. Ogarnie cię kiedy nuda możesz zapalić papierosa albo napić się
wódki, albo, jeszcze lepiej pobawić się z mężczyzną - i przejdzie.
r. XLIV
(...)Zazwyczaj ludzie myślą, że złodziej, morderca, szpieg, prostytutka
uznając swój zawód za zły muszą się go wstydzić. Dzieje się wręcz
przeciwnie. Ludzie, którzy czy to wskutek zrządzenia losu, czy też wskutek
popełnionych grzechów lub błędów znajdą się w pewnej sytuacji, stwarzają
sobie - bez względu na to, jak dalece jest ona sprzeczna z prawem - taki
pogląd na życie w ogóle, że uważają swoją sytuację za dobrą i słuszną.
Chcąc zaś umocnić takie pojęcie, instynktownie trzymają się tych środowisk,
które uznają tworzone przez nich poglądy i zajmowane przez nich miejsce w
życiu. Dziwi nas to, gdy chodzi o złodziei chełpiących się swą zręcznością,
o prostytutki chlubiące się swą rozpustą, o morderców chwalących się swym
okrucieństwem. Ale dziwi nas to tylko dlatego, że krąg atmosfery, w której
żyją ci ludzie, jest ograniczony i, co najważniejsze, że my znajdujemy się
poza nim. A czyż nie to samo zjawisko widzimy wśród bogaczy chełpiących się
swym bogactwem, to jest grabieżą, wśród wodzów chełpiących się swymi
zwycięstwami, to jest morderstwem, wśród władców chełpiących się swą
potęgą, to jest przemocą? Nie dostrzegamy, że ci ludzie stworzyli sobie
wypaczone pojęcia o życiu, o tym, co dobre, a co złe, po to, by
usprawiedliwić swoje poglądy, a nie dostrzegamy tylko dlatego, że ludzie o
tak wypaczonych pojęciach stanowią większość i że my sami do nich należymy.
r.LIX
Jednym z najzwyklejszych i najbardziej rozpowszechnionych
przesądów jest mniemanie, że każdy człowiek ma tylko jakieś dane,
określone cechy, że są ludzie dobrzy, źli, mądrzy, głupi,
energiczni, apatyczni itd. Ludzie nie są tacy. Możemy powiedzieć o
człowieku, że bywa częściej dobry niż zły, częściej mądry niż
głupi, częściej energiczny niż apatyczny, i na odwrót; ale będzie
nieprawdą, jeśli powiemy o jakimś człowieku, że jest dobry albo
mądry, a o innym, że jest zły albo głupi. A my zawsze w ten sposób
dzielimy ludzi. I to jest niesłuszne. Ludzie są jak rzeki: woda
jest we wszystkich jednakowa i wszędzie ta sama, ale rzeka bywa
wąska, bystra, szeroka, spokojna, czysta, zimna, mętna, ciepła:
Tak samo jest z ludźmi. Każdy człowiek ma w sobie zalążki
wszystkich ludzkich cech; czasami ujawnia te, czasami znów inne, i
bywa nieraz zupełnie do siebie niepodobny pozostając jednakże
wciąż sobą. U niektórych ludzi zmiany te bywają szczególnie
jaskrawe.
r.VIII/ II
(...)
Niechludow przypomniał sobie, jak w Kuźmińskiem zaczął rozmyślać o
swoim życiu i postanawiać, co i jak będzie robił, i przypomniał
sobie jeszcze, jak się zaplątał w tych sprawach i nie mógł ich
rozwiązać: tyle było punktów widzenia na każdą z nich. Zadał sobie
teraz znowu te pytania i zdziwił się, jak wszystko było proste.
Proste było dlatego, że teraz nie myślał, co się z nim stanie, i
nawet go nie interesowało, ale myślał tylko o tym, co powinien
robić. I dziwna rzecz, w żaden sposób nie mógł rozstrzygnąć, co
trzeba zrobić dla siebie, natomiast wiedział z całą pewnością, co
trzeba zrobić dla innych. Wiedział teraz z całą pewnością, że
trzeba oddać ziemię chłopom, gdyż zatrzymywać ją dla siebie było
rzeczą złą. Wiedział z całą pewnością, że nie można teraz porzucać
Katiuszy, że trzeba jej pomagać, być gotowym na wszystko, żeby
zmazać wobec niej swoją winę. Wiedział z całą pewnością, że
należało przestudiować, wyjaśnić sobie, zrozumieć wszystkie te
sprawy sądów i kar, w których, jak mu się zdawało, dostrzegał to,
czego nie widzą inni. Jaki będzie wynik tego wszystkiego - nie
wiedział; ale wiedział bez wątpienia, że i jedno i drugie, i
trzecie koniecznie należy zrobić. I to niezbite przekonanie
sprawiało mu radość.
r. XIX/II
(...)Ściśle wypełniał otrzymywane z góry
zarządzenia i bardzo sobie cenił takie właśnie, ich wypełnianie.
Przypisując tym zarządzeniom szczególne znaczenie uważał, że wszystko na
świecie można zmienić tylko nie zarządzenia najwyższych władz. Obowiązki
jego polegały na tym, żeby trzymać w kazamatach i w oddzielnych celach
przestępców politycznych obojga płci, i to w takich warunkach, że w ciągu
dziesięciu lat połowa z nich ginęła, częściowo wpadając w obłęd, częściowo
umierając na gruźlicę, częściowo popełniając samobójstwo: jeden głodził się
na śmierć, inny przecinał sobie szkłem żyły, inny znów wieszał się lub
żywcem podpalał.
Stary generał wiedział o tym, wszystko co działo się w jego oczach, ale
żaden taki wypadek nie mącił mu spokoju sumienia, tak samo jak nie
przejmowały go nieszczęścia, które zdarzały się z powodu burzy, powodzi
itp. Wypadki te działy się na skutek wykonywania zarządzeń otrzymywanych z
góry, z rozkazu Najjaśniejszego Pana. Te zarządzenia zaś musiały być
wykonywane nieodwołalnie i dlatego było rzeczą zupełnie bezcelową
zastanawiać się nad ich skutkami. Toteż stary generał nie pozwalał sobie
myśleć o takich sprawach; uważając za swój obowiązek patrioty i żołnierza
nie myśleć, żeby nie zachwiać się w pełnieniu tych, jego zdaniem, bardzo
ważnych funkcji.
r.XXV/ II
(...)Pierwszym uczuciem Niechludowa, gdy obudził się nazajutrz, było to, że
poprzedniego dnia popełnił jakąś podłość.
Zaczął sobie przypominać: podłości nie popełnił, złego uczynku nie było,
ale nachodziły go myśli, złe myśli, że wszystkie jego obecne zamiary:
małżeństwo z Katiuszą i oddanie ziemi chłopom, wszystko to są nieosiągalne
marzenia, że temu wszystkiemu nie podoła, że to wszystko jest sztuczne i
nienaturalne, że trzeba żyć tak, jak żył dotąd.
Nie popełnił złego uczynku, ale popełnił coś znacznie gorszego niż zły
uczynek: ulegał myślom, z których wywodzą się wszystkie złe uczynki. Złego
uczynku można nie powtórzyć i można go żałować, złe zaś myśli rodzą
wszystkie złe uczynki.
Zły uczynek toruje tylko drogę innym złym uczynkom; złe zaś myśli
niepowstrzymanie pchają po tej drodze.
Przypomniawszy sobie wczorajsze rozważania Niechludow zdziwił się, jak
mógł bodaj na chwilę im zaufać. Chociaż to, co zamierzał zrobić, było nowe
i bardzo trudne, wiedział, że teraz było to jedynym możliwym dla niego
życiem; i wiedział, że choć powrót do poprzedniego życia byłby bardzo łatwy
i zgodny ze wszystkimi jego nawykami, powrót taki oznaczałby dla niego
śmierć. Wczorajsza pokusa przedstawiła mu się teraz jak to, co zdarza się
człowiekowi, gdy się roześpi i - choć nie chce mu się spać - wyleguje się
jeszcze w łóżku, mimo że wie, iż czas wstawać, bo czeka go ważna i radosna
sprawa.
r. XXVIII
(...)- Ohydny jest w człowieku pierwiastek
zwierzęcy - myślał - ale gdy występuje w czystej formie, wówczas patrzymy
na to z wyżyny naszego życia duchowego i gardzimy nim; czy mu ulegamy, czy
mu się opieramy, pozostajemy tym, czym byliśmy, ale kiedy to samo zwierzę
ukrywa się pod pseudoestetyczną i poetyczną osłoną i żąda dla siebie
hołdów; wówczas ubóstwiając zwierzę, całkowicie się w nim zatracamy, nie
odróżniając już, co dobre, a co złe. Wtedy jest to okropne."
Niechludow widział to teraz tak jasno, jak jasno widział pałace,
wartowników, twierdzę, rzekę, łodzie, giełdę.
I tak jak tej nocy nie było na ziemi kojącego, pozwalającego odpocząć
mroku, tylko niewyraźne, niewesołe, nienaturalne światło, które płynęło z
nieznanego źródła, tak samo w duszy Niechludowa nie było już pozwalającego
odpocząć mroku niewiedzy. Wszystko było jasne. Jasne było, że wszystko, co
ludzie uważają za ważne i dobre, jest błahe lub wstrętne i że cały ten
blask, cały przepych okrywa stare zbrodnie, do których wszyscy już
przywykli, zbrodnie nie tylko nie podlegające karze, ale triumfujące, i że
ludzie ozdobili je wszystkimi powabami, jakie tylko potrafili wymyślić.
Niechludow chciał o tym zapomnieć, nie chciał tego widzieć, ale już nie
mógł nie widzieć. Chociaż nie widział, skąd bije owo światło, przy którym
zobaczył to wszystko, jak nie widział, skąd bije światło jaśniejące nad
Petersburgiem, i chociaż to światło wydawało mu się niewyraźne, niewesołe i
nienaturalne, nie mógł nie widzieć tego, co mu ono odsłaniało, i czuł
jednocześnie i radość, i niepokój.
r. XL
(...)W tym rzecz cała -
myślał Niechludow. - Jeżeli można uznać choćby na jedną godzinę i choćby w
jakimś jednym, wyjątkowym wypadku, że istnieje coś, co jest ważniejsze niż
uczucie miłości do ludzi, to nie ma zbrodni, której nie wolno byłoby
popełnić wobec ludzi nie czując się winnym."
(...)Cała rzecz polega na tym - myślał Niechludow - że wszyscy oni uznają za
prawo to, co nie jest prawem, a nie uznają za prawo tego, co jest wiecznym,
niezmiennym, nieodzownym prawem, które Bóg zapisał w sercach ludzkich.
Dlatego tak mi bywa z nimi ciężko - myślał Niechludow. - Po prostu boję się
ich. Ci ludzie są naprawdę straszni.
Straszniejsi niż zbóje. Zbój może się jednak ulitować - ci zaś litować
się nie potrafią. Są uodpornieni na litość, która w nich nie zakiełkuje,
tak jak roślina nie zakiełkuje na tym kamieniu. To właśnie jest w nich
straszne. Mówią, że straszni byli tacy ludzie, jak Pugaczow, Razin są
stokroć straszniejsi - myślał dalej. - Gdyby dać do rozwiązania takie
zadanie psychologiczne: co zrobić, żeby ludzie żyjący w naszej epoce,
chrześcijanie, humanitarni, po prostu dobrzy ludzie, zaczęli popełniać
najokropniejsze łajdactwa nie czując, że są winni, to możliwe jest tylko
jedno rozwiązanie: trzeba, żeby było tak właśnie, jak jest, trzeba, żeby ci
ludzie zostali gubernatorami, naczelnikami więzień, oficerami, stójkowymi,
to jest, żeby, po pierwsze, byli przekonani, że istnieje taka instytucja,
zwana służbą państwową, która pozwala obchodzić się z człowiekiem jak z
rzeczą, bez ludzkiego, braterskiego stosunku do niego, a po drugie, żeby
organizacja tej służby państwowej była tak pomyślana, by odpowiedzialność
za skutki ich postępowania z ludźmi nie spadała osobiście na nikogo. Są to
jedyne warunki, w których możliwe jest w naszych czasach dopuszczanie się
takich okrucieństw jak te, które widziałem dzisiaj. A to wszystko dlatego,
że ludziom się zdaje, iż są wypadki, kiedy można obchodzić się z
człowiekiem bez miłości, a takich wypadków nie ma. Można obchodzić się bez
miłości z rzeczami: można rąbać drzewa, wypalać cegły, kuć żelazo bez
miłości; ale z ludźmi nie można obchodzić się bez miłości, tak samo jak nie
można obchodzić się nieostrożnie z pszczołami. Taka jest właściwość
pszczół. Jeżeli zacząć się obchodzić z nimi nieostrożnie, można zaszkodzić
i im, i sobie. Tak samo jest z ludźmi. I nie może być inaczej, ponieważ
wzajemna miłość między ludźmi jest podstawowym prawem ludzkiego życia. To
prawda, że człowiek nie może zmusić się do miłości, jak może zmusić się do
pracy, ale z tego nie wynika, że można obchodzić się z ludźmi bez miłości,
zwłaszcza jeżeli się czegoś od nich żąda. Jeżeli nie czujesz miłości do
ludzi, siedź cicho - mówił do siebie Niechludow -zajmuj się sobą, martwymi
przedmiotami, czym chcesz, tylko nie ludźmi. Tak jak można jeść bez szkody
i z pożytkiem tylko wtedy, gdy chce się jeść, tak samo z ludźmi można
obchodzić się z pożytkiem i bez szkody tylko wtedy, gdy się ich kocha.
Wystarczy sobie pozwolić na to, by obchodzić się z ludźmi bez miłości, tak
jak wczoraj obszedłem się ze szwagrem, a wówczas nie ma granic okrucieństwa
i zezwierzęcenia wobec innych ludzi, jak się o tym przekonałem dzisiaj, i
nie ma kresu cierpień dla człowieka, jak tego sam doświadczyłem w życiu.
r. XII/ III
(...)Nie zajmowało go zagadnienie, jak powstał świat, właśnie dlatego, że
zajmowało go nieustannie zagadnienie, co zrobić, żeby lepiej było żyć na
świecie. O życiu przyszłym również nigdy nie myślał; miał w głębi duszy to
odziedziczone po przodkach, mocne, spokojne przekonanie; właściwe wszystkim
ludziom pracującym na roli, że podobnie jak w świecie zwierząt i roślin nic
się nie kończy, ale wciąż przechodzi z jednej formy w drugą - nawóz w
ziarno, ziarno w kurę, kijanka w żabę, robak w motyla, żołądź w dąb - tak
samo i człowiek nie ginie, tylko się zmienia. Wierzył w to i dlatego zawsze
tak dzielnie, a nawet wesoło spoglądał w oczy śmierci i mężnie znosił
wiodące do niej cierpienia, ale nie lubił i nie umiał o tym mówić. Lubił
pracować, zawsze był zajęty sprawami praktycznymi i do tych spraw
praktycznych nakłaniał towarzyszów.
r.XXVIII/ III
(...)I stało się z Niechludowem tak, jak nieraz dzieje się z ludźmi, którzy
żyją życiem wewnętrznym. Stało się tak, że myśl, która z początku wydawała
mu się jakimś dziwactwem, paradoksem, nawet żartem, znajdując coraz
częstsze potwierdzenie w życiu, nagle ukazała mu się jako najprostsza,
niewątpliwa prawda. W taki właśnie sposób zrozumiał teraz jasno, że jedyny
i niewątpliwy sposób ocalenia przed okrutnym złem, które ludzie cierpią,
polega tylko na tym, żeby ludzie uznawali się zawsze za winnych wobec Boga
i dlatego za niezdolnych ani do tego, by karać, ani do tego, by innych
zmuszać do poprawy. Widział teraz jasno, że całe to straszne zło, którego
był świadkiem w aresztach i więzieniach, i spokojna pewność siebie tych,
którzy to zło wyrządzali, wynikały stąd, iż ludzie chcieli dokonać rzeczy
niemożliwej: sami będąc źli, chcieli naprawiać zło. Ludzie występni chcieli
naprawiać ludzi występnych i sądzili, że osiągną to mechanicznie. Ale
jedynym tego skutkiem było, że ludzie chciwi i znajdujący się w potrzebie,
uczyniwszy sobie zawód z tego, iż rzekomo naprawiają ludzi, sami
zdeprawowali się do najwyższego stopnia i bezustannie deprawują tych,
których dręczą. Widział teraz jasno, co było przyczyną całej tej grozy, na
którą patrzył, i co należy zrobić, żeby ją zniweczyć. Odpowiedź, której nie
mógł znaleźć, była ta sama, którą Chrystus dał Piotrowi: należało
przebaczać zawsze, wszystkim, przebaczać nieskończoną ilość razy, ponieważ
nie ma takich ludzi, którzy sami nie byliby winni, a więc którzy mogliby
karać albo zmuszać innych do poprawy.
(...)Nie spał całą noc i, jak to zdarza się bardzo wielu czytającym Ewangelię,
teraz po raz pierwszy rozumiał pełne znaczenie słów, wielokrotnie
czytanych, a nie zauważonych. Jak gąbka wodę, chłonął w siebie to, co
potrzebne, ważne i radosne, a co odsłaniała mu ta księga, i wszystko, co
czytał, wydawało mu się znane, potwierdzało, jakby wprowadzało do
świadomości to, o czym wiedział od dawna, ale czego sobie całkowicie nie
uświadamiał i w co nie wierzył. Teraz zaś uświadamiał sobie i wierzył.
Ale nie dość, że uświadamiał sobie i wierzył, iż ludzie, którzy
wypełniają te przykazania, osiągną najwyższe szczęście, jakie osiągnąć są
zdolni; uświadamiał sobie i wierzył teraz, że człowiek może nic więcej nie
robić, tylko wypełniać te przykazania, że w tym jest jedyny sens życia
ludzkiego, że wszelkie odstępstwo od tego jest błędem, który natychmiast
pociąga za sobą karę.
(...)"I my robimy to samo - myślał Niechludow - żyjąc w niedorzecznym
przekonaniu, że sami jesteśmy gospodarzami naszego życia, że jest ono nam
dane dla naszej rozkoszy. A przecie, rzecz oczywista, to zupełnie
niedorzeczne. Przecież jeśli znaleźliśmy się tutaj, to stało się to za
czyjąś wolą i w jakimś celu. A my postanowiliśmy, że żyjemy tylko dla
własnej przyjemności, więc, rzecz jasna, że jest nam źle, tak jak będzie
źle robotnikowi, który nie spełnia woli gospodarza. Te przykazania wyrażają
wolę gospodarza. Niech więc tylko ludzie wypełnią te przykazania, a na
ziemi nastanie królestwo boże i ludzie osiągną najwyższe szczęście; jakie
osiągnąć są zdolni.
(Szukajcie naprzód królestwa bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko
inne będzie wam przydane.) A my szukamy wszystkiego innego i, oczywiście,.
nie możemy znaleźć.
Takie właśnie było moje dawne życie. Ale zaledwie się skończyło, zaczęło
się inne."
niedziela, 27 marca 2011
Z 'Kartoteki rozrzuconej' Różewicza
Bohater II Teraz zawsze jestem sobą. Długo wędrowałem, zanim doszedłem do siebie.
Sekretarka Do siebie? Jak tam wygląda? Jak tam jest?
Sekretarka Do siebie? Jak tam wygląda? Jak tam jest?
poniedziałek, 21 marca 2011
piosenka WGB o wiośnie
Polami, polami, po miedzach, po miedzach,
Po błocku skisłym, w mgłę i wiatr
Nie za szybko, kroki drobiąc
Idzie wiosna, idzie nam.
Rozłożyła wiosna spódnicę zieloną,
Przykryła błota bury błam
Pachnie ziemia ciałem młodym
Póki wiosny, póki trwa.
Rozpuściła wiosna warkocze kwieciste
Zbarwiały łąki niczym kram
Będzie odpust pod Wiślicą
Póki wiosna, póki trwa.
Ponidzie wiosenne, Ponidzie leniwe,
Prężysz się jak do słońca kot,
Rozciągnięte po tych polach,
Lichych lasach w pstrych łozinach,
Skałkach w słońcu rozognionym,
Nidą w łąkach roziskrzoną
Na Ponidziu wiosna trwa.
Po błocku skisłym, w mgłę i wiatr
Nie za szybko, kroki drobiąc
Idzie wiosna, idzie nam.
Rozłożyła wiosna spódnicę zieloną,
Przykryła błota bury błam
Pachnie ziemia ciałem młodym
Póki wiosny, póki trwa.
Rozpuściła wiosna warkocze kwieciste
Zbarwiały łąki niczym kram
Będzie odpust pod Wiślicą
Póki wiosna, póki trwa.
Ponidzie wiosenne, Ponidzie leniwe,
Prężysz się jak do słońca kot,
Rozciągnięte po tych polach,
Lichych lasach w pstrych łozinach,
Skałkach w słońcu rozognionym,
Nidą w łąkach roziskrzoną
Na Ponidziu wiosna trwa.
środa, 9 marca 2011
Anhelli cd.
Eloe siedziała nad ciałem zmarłego, z gwiazdą melancholiczną na rozpuszczonych włosach.
(...)
Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste jak dyjamentowe źródło, i tak wonne jak lilije wiosenne.
To ciało do mnie należy, i to serce mojem było. Rycerzu, koń twój tentni, leć daléj!
I poleciał ów rycerz ognisty z szumem, jakoby burzy wielkiéj; a Eloe usiadła nad ciałem martwego.
I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał.
(...)
Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste jak dyjamentowe źródło, i tak wonne jak lilije wiosenne.
To ciało do mnie należy, i to serce mojem było. Rycerzu, koń twój tentni, leć daléj!
I poleciał ów rycerz ognisty z szumem, jakoby burzy wielkiéj; a Eloe usiadła nad ciałem martwego.
I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał.
śmierć Elenai w "Anhellim" Słowackiego
A długi smutek i tęsknoty przyprawiły o śmierć ową wygnankę, i położyła się na łożu liścianem pomiędzy renami swojemi, aby umrzeć.
A był zachód słońca; albowiem od niejakiego czasu, zaczęły się noce w ziemi sybirskiéj i słońce coraz dłużćj zostawało pod ziemią.
Obróciwszy więc ku Anhellemu szafirowe oczy zalane łzami wielkiemi, rzekła Ellenai: Umiłowałam ciebie, bracie mój, i opuszczam.
A powiedziawiszy, gdzie ją miał pochować, że pod sosną, która była w smutnym parowie, leżeć pragnie, rzekła: Czemże ja będę po śmierci?
Oto chciałabym być jaką rzeczą żyjącą przy tobie, Anhelli, pajączkiem nawet, który jest miły więźniowi i schodzi jeść z jego ręki po złotym promyku słonecznym.
Jam się przywiązała do ciebie jak siostra i jak matka twoja, i więcéj jeszcze... Ale grobowiec wszystko kończy...
Nie zapominaj o mnie - bo któż o mnie będzie pamiętał po śmierci, chyba ren, któregom doiła zalewając się łzami.
Jeżeli wiesz, gdzie ludzie idą po śmierci, to mi powiedz, bo niespokojna jestem, choć mam nadzieję w Bogu.
Oto ja polecę do krainy twojéj rodzinnéj i obaczę dom twój, sługi twoje i rodzice twoje, jeżeli jeszcze żyją?
I nawet miejsce te, gdzie stało twoje łóżeczko dziecinne, mała niegdyś kołyska twoja.
Ty powiesz, że to są myśli gminne, że człowiek po śmierci nie lata... Cóż! kiedy z taką myślą śmierć piękniejsza.
A oto patrzaj nad łożem mojem, ta szyba lodu słońcem czerwona, z dwoma skrzydłami promieni: nie jestże to Anioł złoty stojący nade mną?
Reny wyciągają mech spod mojéj pościeli i skubią łoże śmierci jedząc... Biedne reny moje, żegnam was.
A teraz podniosę oczy do Królowy Niebieskiéj i będę się modliła do Niéj.
Zaczęła więc tu umierał ąca mówić litanije do Matki Chrystusowéj, i właśnie wymówiwszy: Różo zlota! skonała.
I na znak cudu, upadła róża żywa na białe piersi umarłéj, i leżała na nich, a w jamie rozeszła się od niéj woń różana i mocna.
Nie śmiał więc Anhelli ruszyć ciała umarłéj, ani złożyć rąk, które były wyciągnięte, lecz usiadłszy na końcu łoża płakał.
A był zachód słońca; albowiem od niejakiego czasu, zaczęły się noce w ziemi sybirskiéj i słońce coraz dłużćj zostawało pod ziemią.
Obróciwszy więc ku Anhellemu szafirowe oczy zalane łzami wielkiemi, rzekła Ellenai: Umiłowałam ciebie, bracie mój, i opuszczam.
A powiedziawiszy, gdzie ją miał pochować, że pod sosną, która była w smutnym parowie, leżeć pragnie, rzekła: Czemże ja będę po śmierci?
Oto chciałabym być jaką rzeczą żyjącą przy tobie, Anhelli, pajączkiem nawet, który jest miły więźniowi i schodzi jeść z jego ręki po złotym promyku słonecznym.
Jam się przywiązała do ciebie jak siostra i jak matka twoja, i więcéj jeszcze... Ale grobowiec wszystko kończy...
Nie zapominaj o mnie - bo któż o mnie będzie pamiętał po śmierci, chyba ren, któregom doiła zalewając się łzami.
Jeżeli wiesz, gdzie ludzie idą po śmierci, to mi powiedz, bo niespokojna jestem, choć mam nadzieję w Bogu.
Oto ja polecę do krainy twojéj rodzinnéj i obaczę dom twój, sługi twoje i rodzice twoje, jeżeli jeszcze żyją?
I nawet miejsce te, gdzie stało twoje łóżeczko dziecinne, mała niegdyś kołyska twoja.
Ty powiesz, że to są myśli gminne, że człowiek po śmierci nie lata... Cóż! kiedy z taką myślą śmierć piękniejsza.
A oto patrzaj nad łożem mojem, ta szyba lodu słońcem czerwona, z dwoma skrzydłami promieni: nie jestże to Anioł złoty stojący nade mną?
Reny wyciągają mech spod mojéj pościeli i skubią łoże śmierci jedząc... Biedne reny moje, żegnam was.
A teraz podniosę oczy do Królowy Niebieskiéj i będę się modliła do Niéj.
Zaczęła więc tu umierał ąca mówić litanije do Matki Chrystusowéj, i właśnie wymówiwszy: Różo zlota! skonała.
I na znak cudu, upadła róża żywa na białe piersi umarłéj, i leżała na nich, a w jamie rozeszła się od niéj woń różana i mocna.
Nie śmiał więc Anhelli ruszyć ciała umarłéj, ani złożyć rąk, które były wyciągnięte, lecz usiadłszy na końcu łoża płakał.
Subskrybuj:
Posty (Atom)