Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności, Muza SA, Warszawa 2014
Liberałowie - tłumaczył mu - są masonami, ludźmi złych zasad, żądają wieszania księży, wprowadzenia ślubów cywilnych i rozwodów, zrównania praw dla dzieci legalnie i nielegalnie urodzonych, podziału kraju według systemu federalnego, który pozbawi najwyższą władzę siły. Konserwatyści natomiast, którzy otrzymali władzę bezpośrednio od Boga, głosili stałość porządku publicznego i moralność w życiu rodzinnym, bronili wiary w Chrystusa, zasad władzy i nie zamierzali dopuścić do rozbicia kraju na jednostki autonomiczne. Ze względów humanitarnych Aureliano sympatyzował z postawą liberałów.popierając żądanie równości praw dla dzieci naturalnych, w żaden sposób jednak nie rozumiał, jak można dojść do takiej ostateczności jak wojna z powodu rzeczy, których nie można dotknąć ręką. s. 111
Pewnego popołudnia porządkując salon Urszula poprosiła o pomoc żołnierzy, którzy pilnowali domu. Młody dowódca straży udzielił pozwolenia. Stopniowo Urszula zatrudniała ich przy różnych zajęciach domowych. Zapraszała ich na posiłki, obdarowywała bielizną i butami, uczyła czytać i pisać. Kiedy rząd wydał rozkaz zaprzestania inwigilacji, jeden z żołnierzy został w domu i był na służbie przez wiele lat. W dzień Nowego Roku, doprowadzony do rozpaczy pogardą Pięknej Remedios, młody dowódca straży zmarł z miłości i znaleziono go martwego pod jej oknem. s.203
Aureliano Drugi był pogrążony w lekturze jakiejś książki. Chociaż nie miała okładek i nigdzie nie można było dostrzec tytułu, chłopiec delektował się
opowieścią o kobiecie, która zasiadała do stołu i zjadała tylko kilka ziarenek ryżu nadziewając je na szpilkę, lub historią o rybaku, który prosił swojego sąsiada o pożyczenie ciężarków do sieci, a ryba, którą dał mu później w zamian za to, miała w brzuchu diament; o lampie, która spełniała życzenia, i latających dywanach. Zdziwiony zapytał Urszulę, czy to wszystko prawda, a ona potwierdziła, że wiele lat temu Cyganie przywozili do Macondo czarodziejskie lampy i latające dywaniki.
- Sęk w tym - westchnęła - że świat się powoli kończy i już się takie rzeczy nie zdarzają. s. 207
Zamknięty w sobie, milczący, nieczuły na nowy podmuch żywotności, który wstrząsnął domem, pułkownik Aureliano Buendia nie rozumiał, że sekretem dobrej starości jest nie co innego, tylko szczery pakt z samotnością. s.223
- Tam jedzie - zdołała wytłumaczyć - coś jak ogromna kuchnia i ciągnie za sobą
domy. W tym momencie miastem wstrząsnął przeraźliwy gwizd i jakieś dziwne, urywane sapanie. W poprzednich tygodniach widziano ekipy ludzi instalujących podkłady i szyny, ale nikt nie zważał na nich, bo myślano, że to nowa sztuczka Cyganów, którzy wracali ze
swoim odwiecznym i niepoważnym rwetesem gwizdków i grzechotek, wychwalając
doskonałość jakiejś tam mikstury wynalezionej przez wschodnich mędrców od Siedmiu Boleści. Ale kiedy ochłonięto ze zdumienia i ogłuszenia, wszyscy mieszkańcy miasta wylegli na ulicę i zobaczyli Aureliana Smutnego machającego z parowozu ręką na powitanie i patrzyli urzeczeni na - pociąg ubrany kwiatami, który przybywał tu po raz pierwszy z ośmiomiesięcznym opóźnieniem. Niewinny żółty pociąg, który tyle niepewności i faktów oczywistych, tyle miłych niespodzianek i tyle niepowodzeń, tyle zmian i tyle katastrof, i tyle tęsknot miał przynieść do Macondo. s.247-248
(…) kino jest maszyną wywołującą złudzenia i nie zasługuje na reakcje emocjonalne publiczności. Po tym studzącym zapał wyjaśnieniu wielu uznało, że padli, ofiarą nowego oszustwa Cyganów, postanowili więc zbojkotować kino w przekonaniu, że mają zbyt dużo własnych zmartwień, żeby opłakiwać zmyślone nieszczęścia wymyślonych ludzi. s.249
Pewnego dnia, kiedy (Piękna Remedios) zaczynała się kąpać, ktoś spośród przybyszów uniósł obluzowaną dachówkę i znieruchomiał z zapartym tchem, podziwiając wspaniałość jej nagich kształtów. Ona zobaczyła jego zrozpaczone oczy poprzez otwór w dachu i nie odczuła wstydu, tylko przestrach.
- Ostrożnie - krzyknęła - spadnie pan.
- Chcę tylko patrzeć na panią - szepnął intruz.
- No dobrze - odpowiedziała - ale proszę uważać, bo dach jest spróchniały.
Twarz mężczyzny skamieniała w jakimś bolesnym osłupieniu, jak gdyby toczył
głuchą walkę przeciw swym pierwotnym impulsom, nie chcąc zniszczyć mirażu. Piękna Remedios myślała, że cierpi ze strachu, żeby strop się nie rozleciał, i skończyła się kąpać prędzej niż zwykle, żeby go nie narażać na dalsze niebezpieczeństwo. Oblewając się wodą ze zbiornika powiedziała, że martwi ją ten zły stan dachu, bo warstwa liści zgniłych od deszczu z pewnością jest przyczyną gnieżdżenia się skorpionów w łazience.Cudzoziemcowi jej szczebiot wydał się zachętą i gdy zaczęła się namydlać, uległ
pokusie, żeby posunąć się dalej.
- Ja panią namydlę – szepnął.
- Dziękuję za dobre chęci - odpowiedziała - ale zupełnie wystarczają mi moje dwie ręce.
- Choćby tylko plecy - błagał intruz.
- To zbyteczne - odpowiedziała. - Kto kiedy widział, żeby ludzie mydlili sobie plecy?
Później, kiedy się wycierała, on błagał ją z oczami pełnymi łez, żeby została jego żoną. Odpowiedziała mu szczerze, że nigdy nie wyjdzie za mąż za mężczyznę, który stracił już całą godzinę i wyrzekł się obiadu tylko po to, żeby zobaczyć kąpiącą się kobietę. W końcu, kiedy włożyła suknię, mężczyzna stwierdził naocznie, że istotnie, jak wszyscy podejrzewali, nie nosi nic pod spodem. To było więcej, niż mógł znieść - czuł się
napiętnowany na zawsze rozpalonym żelazem tej tajemnicy. Wyjął jeszcze dwie
dachówki, żeby dostać się do wnętrza łazienki.
- To bardzo wysoko - uprzedziła go przestraszona - zabije się pan.
Przegniły strop rozleciał się z groźnym trzaskiem i mężczyzna ledwie zdążył
krzyknąć z przerażenia, zanim rozbił sobie czaszkę i umarł bez jęku na cementowej podłodze. Cudzoziemcy, którzy dosłyszeli hałas w jadalni i pospieszyli, żeby wynieść trupa, poczuli na jego skórze dławiący zapach Pięknej Remedios. Całe jego ciało było nim tak nasiąknięte, że z rozbitej czaszki popłynęła nie krew, lecz bursztynowa oliwa przesycona tym tajemnym aromatem, i wtedy zrozumieli, że zapach Pięknej Remedios
torturuje mężczyzn nawet po śmierci, dopóki nie rozsypią się kości. s.259
Fernanda, chcąc poskładać w ogrodzie swoje koronkowe prześcieradła, poprosiła o pomoc domowe kobiety. Ledwie zaczęły je przeciągać, kiedy Amaranta spostrzegła bladość
Pięknej Remedios, która wydawała się niemal przezroczysta.
- Źle się czujesz? - spytała. Piękna Remedios, trzymając prześcieradło za drugi koniec, uśmiechnęła się z politowaniem.
- Przeciwnie - odpowiedziała - nigdy nie czułam się lepiej. Ledwie wymówiła te słowa, Fernanda poczuła, że jakiś leciutki wiatr wyrywa jej
prześcieradło z ręki i rozpościera je na całą szerokość. Amaranta uczuła tajemnicze drganie w koronkach swych spódnic i próbowała uchwycić prześcieradło, żeby nie upaść, w chwili gdy Piękna Remedios zaczęła unosić się w górę. Tylko Urszula, prawie już niewidoma, znalazła w sobie dość pogodnego spokoju, żeby rozpoznać ten nieuchwytny wiatr, i zostawiła bieliznę jego lasce, patrząc, jak Piękna Remedios ręką przesyła jej pożegnanie pośród oślepiającej bieli trzepoczących prześcieradeł, które unosiły się z nią
razem, z nią razem opuszczały świat żuków i dalii, przelatując przez powietrze, gdzie kończyła się godzina czwarta po południu, i z nią razem znikły na wyżynach, gdzie nie mogły jej już dosięgnąć najwyżej szybujące ptaki pamięci. s. 263
Kiedyś Fernanda przewróciła do góry nogami cały dom szukając zgubionej obrączki, którą Urszula znalazła w sypialni na półce dzieci. Po prostu kiedy inni chodzili nieuważnie tu i tam, ona pilnowała wszystkich swoimi czterema
zmysłami, żeby nigdy jej nie zaskoczono. I po jakimś czasie odkryła, że każdy z członków rodziny codziennie, nie zdając sobie z tego sprawy, powtarza tę samą trasę, te same czynności i niemal te same słowa o tej samej godzinie. Tylko zmieniając cokolwiek w tej drobiazgowej rutynie narażali się na niebezpieczeństwo zgubienia czegoś. To też usłyszawszy, że Fernanda zgubiła obrączkę, Urszula przypomniała sobie, że jedyną jej odmienną czynnością tego dnia było wystawienie na sionce materaców dzieci, bo Meme poprzedniej nocy znalazł pluskwę. Ponieważ dzieci asystowały przy robieniu porządków,
Urszula pomyślała, że Fernanda położyła obrączkę w jedynym miejscu, do którego nie mogły sięgnąć - na wysokiej półce, Fernanda zaś szukała jej wyłącznie na trasach codziennej drogi, nie wiedząc, że rutyna przeszkadza w szukaniu zgubionych rzeczy i dlatego tak trudno je znaleźć. s. 273
Ból świata kończył się na powierzchni jej skóry i wszelka gorycz odpłynęła z serca. Żałowała, że to objawienie nie przyszło wiele lat wcześniej,
kiedy jeszcze można było oczyścić wspomnienia i odbudować na nowo wszechświat w blasku nowego światła i bez drżenia wspominać zapach lawendy Pietra Crespiego wieczorami i odkupić Rebekę, podnieść ją z dna nędzy nie przez nienawiść ani miłość, tylko przez bezgraniczne zrozumienie samotności. Nienawiść, jaką zauważyła pewnego wieczoru w słowach Meme, wstrząsnęła nią nie dlatego, że dotyczyła jej osoby, lecz dlatego, że ujrzała swe własne odbicie w innej, cudzej młodości, która zdawała się tak czysta, jak musiała innym wydawać się jej własna młodość, a jednak była już skażona złością. s. 306
Co wieczór wracając z łazienki Meme znajdowała Fernandę w trakcie desperackiej walki z motylami przy użyciu wszelkich możliwych środków owadobójczych. „Co za plaga! - jęczała. - Całe życie mówiono mi, że nocne motyle przynoszą nieszczęście”. Pewnego wieczora, kiedy Meme kąpała się w łazience, Fernanda weszła przypadkiem do jej sypialni, tak pełnej motyli, że z trudem można było oddychać. Chwyciła ścierkę, żeby je wypędzić, i serce jej zlodowaciało ze zgrozy, gdy nagle skojarzyła wieczorne kąpiele córki z kataplazmami gorczycznymi, które poniewierały się po podłodze. Nie odczekała
na właściwy moment, jak za pierwszym razem. Nazajutrz zaprosiła na obiad nowego alkada, który tak jak ona przybył tu z pustynnego płaskowyżu, i poprosiła go o przydzielenie straży nocnej, która pilnowałaby domu od tyłu, gdyż jest pewna, że kradną jej kury. Tego samego wieczora kula jednego ze strażników ugodziła Mauricia Babilonię w chwili, gdy podnosił dachówki, żeby dostać się do łazienki, gdzie oczekiwała go Meme, naga i drżąca z miłości, pośród skorpionów i motyli, tak jak co wieczór przez dwa
ostatnie miesiące. Kula, która ugrzęzła w kręgosłupie, przykuła go do łóżka na resztę jego życia. Umarł po długich latach cierpienia, w samotności, bez jednej skargi, bez protestu, bez najmniejszych prób buntu dręczony przez wspomnienia i żółte motyle, które nie dały mu chwili spokoju, i publicznie potępiony jako złodziej kur.s. 319
Był jednym z pierwszych, którzy sprowadzili do Macondo blachy cynkowe na długo przedtem, zanim Kompania Bananowa wprowadziła je w modę, po to tylko, żeby zrobić z nich dach nad sypialnią Petry Cotes i radować się nastrojem intymności domowego zacisza, jaki wywoływało w nim uderzanie kropel o blachę. Ale nawet te wspomnienia wybryków bujnej młodości pozostawiały go niewzruszonym, jak gdyby ostatnia hulanka, wyczerpawszy jego temperament, nagrodziła go w zamian za to cudownym darem zdolności wspominania miłosnych uciech bez goryczy i żalu.s.346
Gaston nie tylko był gwałtownym kochankiem o niewyczerpanej wyobraźni i wiedzy, ale także prawdopodobnie pierwszym w dziejach ludzkości człowiekiem, który dokonał przymusowego lądowania i omal się przy tym nie zabił, razem ze swoją narzeczoną, tylko po to, żeby kochać się z nią na łące fiołków. s. 415
Nie było natomiast siły ludzkiej zdolnej go przekonać, żeby nie zabierał ze sobą trzech skrzyń z papierami, kiedy wracał do rodzinnej wioski i obsypywał kartagińskimi wyzwiskami inspektorów kolei, którzy usiłowali nadać je na bagaż, póki nie dopiął tego, że pozwolono mu zatrzymać je przy sobie w wagonie pasażerskim. „To już byłby koniec tego zasranego świata - powiedział wtedy - gdyby ludzie podróżowali pierwszą klasą, a literatura wagonem bagażowym”. s.437
Świadomi tej groźby Aureliano i Amaranta. Urszula spędzili ostatnie miesiące trzymając się za ręce, pogrążeni w miłości bezgrzesznej i lojalnej, z myślą o synu poczętym w szale cudzołóstwa. Nocą, przytuleni do siebie w łóżku, nie lękali się huczącej nawałnicy mrówek, furkotu moli ani wyraźnego, nieustannego szelestu rosnących mchów w sąsiednich pokojach. Nieraz budzili ich zmarli krążący po domu. Słyszeli Urszulę staczającą bitwy z prawami stworzenia o zachowanie swego rodu, Josego Arcadia Buendię w poszukiwaniu złudnej prawdy o wielkich wynalazkach, słyszeli modlącą się Fernandę, pułkownika Aureliana Buendię głupiejącego od oszustw wojennych i wyrobu
złotych rybek, Aureliana Drugiego konającego od smutku samotności pośród zabaw - i wtedy dowiedzieli się, że wielkie obsesje silniejsze są niż śmierć, i uszczęśliwiła ich pewność, że nadal będą kochać się po śmierci, jako widma, jeszcze długo potem, gdy inne gatunki zwierząt przyszłości wydrą insektom ten raj nędzy, który insekty wydzierają teraz ludziom. s. 448
I znów przeskoczył kilka wierszy, by wyprzedzić przepowiednię i sprawdzić datę i okoliczności swojej śmierci. Ale nim doszedł do ostatniego wiersza, zrozumiał już, że nie wyjdzie nigdy z tego pokoju, gdyż powiedziane było, że miasto zwierciadeł (lub zwierciadlanych miraży) zmiecione będzie przez wiatr i wygnane z pamięci ludzi w chwili, kiedy Aureliano Babilonia skończy
odcyfrowywać pergaminy, i że wszystko, co w nich spisano, niepowtarzalne jest od wieków i na wieki, bo plemiona skazane na sto lat samotności nie mają już drugiej szansy na ziemi. s.454
czwartek, 9 lipca 2015
niedziela, 19 stycznia 2014
Nie lubiłem jazzu, ale zdecydowanie wolałem go od dzisiejszej muzyki akademickiej, gdyż swoją radosną pierwotną dzikością trafiał głęboko również i w mój świat popędów i tchnął naiwną, uczciwą zmysłowością. Czy ku temu zmierza? Czyżbyśmy, starzy znawcy i czciciele niegdysiejszej Europy, dawnej, prawdziwej muzyki, prawdziwej poezji minionych lat - byli tylko nikłą, głupią mniejszością skomplikowanych neurotyków, którzy jutro zostaną zapomniani i wyśmiani? Czyżby to, co nazywaliśmy “kulturą”, duchem, duszą, pięknem i świętością, było od dawna martwym upiorem, tylko przez nas, nielicznych szaleńców, uważanym za coś, co jest prawdziwe i żywe? A może to wszystko nigdy prawdziwe i żywe nie było? Może to, w co my, szaleńcy, wkładaliśmy tyle trudu, zawsze było tylko złudzeniem? Nie nauczył się jednak zadowolenia z samego siebie i ze swojego życia. Tego nie potrafił, był człowiekiem niezadowolonym, a pochodziło to prawdopodobnie stąd, że w głębi serca zawsze wiedział (lub zdawało mu się, że wie), iż właściwie nie jest człowiekiem, lecz wilkiem ze stepu. Również i taki człowiek, który me ma w sobie wilka, nie musi być dzięki temu szczęśliwy. A z kolei najnieszczęśliwsze życie ma swoje słoneczne godziny i swoje ubożuchne kwiatki szczęśliwości, rozsiane wśród piasku i kamieni. Istnieje dość dużo ludzi tego typu co Harry, zwłaszcza wielu artystów należy do tego gatunku. Ludzie ci mają w sobie dwie dusze, dwie istoty, są w nich cechy boskie i szatańskie, krew matczyna i ojcowska, a zdolność do szczęścia i zdolność do cierpienia tkwi w nich w takiej samej wrogości i pogmatwaniu, sąsiedztwie i połączeniu, jak wilk i człowiek w Harrym. I ludzie ci, których życie jest bardzo niespokojne, przeżywają niekiedy w rzadkich chwilach uniesień tak silne i niewypowiedziane piękno, a fala ich chwilowego szczęścia wznosi się niekiedy tak wysoko i oślepiająco nad morze cierpienia, że owa krótka rozbłyskująca błogość, promieniując dokoła, ogarnia i oczarowuje również innych. Tak powstają nad morzem cierpienia, jako cenna, krótkotrwała fala szczęścia, wszystkie te dzieła sztuki, w których pojedynczy cierpiący człowiek wzniósł się na jedną chwilę tak wysoko ponad swój własny los, że jego szczęście błyszczy jak gwiazda i wszystkim, którzy je widzą, objawia się jako coś wiecznego, jako ich własny sen o szczęściu. Wszyscy ci ludzie, jakkolwiek będą się nazywać ich czyny i dzieła, właściwie nie mają w ogóle żadnego życia, to znaczy, ich życie nie jest bytem, nie ma kształtu, nie są oni bohaterami, artystami czy myślicielami w tym sensie, w jakim inni ludzie są sędziami, lekarzami, szewcami czy nauczycielami, lecz życie ich jest wiecznym, pełnym cierpienia ruchem i wrzeniem, jest nieszczęśliwe i boleśnie rozdarte, jest przerażające i bezsensowne, jeżeli nie zechcemy dostrzec sensu w tych właśnie rzadkich przeżyciach, czynach, myślach i dziełach, które rozbłyskują nad chaosem takiego istnienia. Wśród ludzi tego rodzaju powstała niebezpieczna i straszliwa myśl, że, być może, całe życie ludzkie jest tylko okrutną pomyłką, jakimś gwałtownym i niefortunnym, poronionym tworem pramatki, jakąś dziką i straszliwie chybioną próbą natury. Wśród nich jednak zrodziła się też inna myśl, że człowiek jest może nie tylko na pół rozumnym zwierzęciem, lecz i dzieckiem Bożym, przezna- czonym do nieśmiertelności. Drugą cechą było to, że należał do samobójców. Tu trzeba wyjaśnić, że błędem jest nazywanie samobójcami tylko tych, którzy rzeczywiście odbierają sobie życie. Między nimi wielu jest takich, którzy w pewnym sensie stają się samobójcami tylko przez przypadek, a chęć targnięcia się na życie wcale nie musi tkwić w ich psychice. Wśród ludzi bez szczególnej osobowości, bez zdecydowanego charakteru, bez wstrząsów w życiorysie, wśród ludzi tuzinkowych i żyjących stadnie są tacy, którzy kończą samobójstwem, chociaż w całej swej strukturze i ukształtowaniu nie należą do typu samobójców, gdy tymczasem bardzo wielu, może nawet większość spośród tych, których z istoty należy zaliczyć do samobójców, nigdy nie usiłuje targnąć się na życie. “Samobójca” - a Harry nim był - niekoniecznie musi żyć w szczególnie bliskim kontakcie ze śmiercią, taki kontakt można mieć, nie będąc samobójcą; ale właściwością samobójcy jest to, że swoje “ja” - obojętne, słusznie czy niesłusznie - odczuwa jako szczególnie niebezpieczny, niepewny i zagrożony element natury, że wydaje mu się, iż stale jest narażony i wystawiony na niebezpieczeństwo, tak jak gdyby stał na szczycie skały, gdzie słabe pchnięcie z zewnątrz lub drobna słabość od wewnątrz wystarczą, by strącić go w próżnię. Jedna z tych dróg wiedzie ku świętości, ku męczeństwu ducha, ku oddaniu się Bogu. Druga wiedzie do rozpusty, do męczeńskiej niewoli popędów, do zatracenia się w zgniliźnie. Między tymi obiema drogami mieszczuch usiłuje żyć pośrodku. Nigdy siebie nie zatraci, nigdy nie odda się ani upojeniu zmysłów, ani ascezie, nigdy nie stanie się męczennikiem, nigdy nie zgodzi się na swoje unicestwienie. Przeciwnie, jego ideałem nie jest poświęcenie, lecz zachowanie swojego “ja”, nie zmierza on bowiem ani do świętości, ani do jej przeciwieństwa, nie znosi skrajności, chce wprawdzie służyć Bogu, ale też i rozkoszy, chce wprawdzie być cnotliwy, ale też i na ziemi mieć trochę dobrobytu i wygód. Krótko mówiąc, usiłuje zająć miejsce pośrodku między skrajnościami w umiarkowanej i zdrowej strefie, bez gwałtownych sztormów i burz, i to mu się też udaje, lecz za cenę intensywności życia i uczuć, jaką daje życie ukierunkowane na absolut i skrajność. Intensywnie żyć można tylko kosztem swego “ja”. Mieszczuch niczego wyżej nie ceni nad swoje “ja” (oczywiście owo tylko z grubsza rozwinięte “ja”). Kosztem intensywności zyskuje stabilizację i pewność, za- miast opętania Bogiem - spokój sumienia, zamiast rozkoszy - zadowolenie, zamiast wolności - wygodę, zamiast śmiertelnego żaru - przyjemną temperaturkę. Dlatego też mieszczuch jest z natury istotą o słabej dynamice życiowej, tchórzliwą, lękającą się każdego ryzyka, łatwą do rządzenia. Z tego też powodu zastąpił władzę liczebną przewagą, gwałt - prawem, odpowiedzialność - głosowaniem.
poniedziałek, 9 grudnia 2013
przysłowie buddyjskie
Każdemu człowiekowi dany jest klucz do bram nieba. Ten sam klucz otwiera bramy piekielne.
Poezja Richarda Feynmana (Nobel z fizyki)
Stoję samotnie nad brzegiem morza i zaczynam myśleć:
Oto pędzące fale
góry cząsteczek
każda niedorzecznie zajęta sobą
oddalone o tryliony od siebie
lecz razem tworzą białą pianę.
Przez całe wieki
nim pierwsze oczy przejrzały
rok za rokiem
z hukiem wali w brzeg, jak teraz.
Dla kogo, dlaczego?
Na martwej planecie
bez życia, które mogłaby bawić.
Nigdy nie spoczywa
rozsadzana energią
straszliwie smagana słońcem
wylana w przestrzeń.
Dzięki maleńkiej kropli huczy całe morze.
Głęboko, pod wodą
wszystkie cząsteczki powtarzają
zachowanie innych
dopóki nie utworzą się nowe, bardziej złożone.
Tworzą inne, takie same
i zaczyna się nowy taniec.
Rosną i stają się bardziej złożone
żywe istoty
masy atomów
DNA, białka
tańczące w jeszcze bardziej zawiłym układzie.
Z kolebki
na suchy ląd
oto on
stoi:
atomy obdarzone świadomością,
materia obdarzona ciekawością.
Stoi nad brzegiem morza,
zdumiewa się zdumieniem: to ja
wszechświat atomów
atom we wszechświecie
środa, 30 października 2013
"Mowa ojczysta" - moje nowe tłumaczenie:) i oryginał
Оксана Забужко
РІДНА МОВА
Мова кожного народу
неповторна і - своя;
в ній гримлять громи в негоду,
в тиші - трелі солов'я.
На своїй природній мові
і потоки гомонять;
зелен-клени у діброві
по-кленовому шумлять.
Солов'їну, барвінкову,
колосисту - на віки -
українську рідну мову
в дар мені дали батьки.
Берегти її, плекати
буду всюди й повсякчас,
бо ж єдина - так, як мати,
мова в кожного із нас!
Oksana Zabużko
„Mowa ojczysta”
Mowa każdego narodu
wyjątkowa jest i trwa
w niepogodę – głosem gromu
w ciszy – trelem słowika.
W swym języku naturalnym
szmer potoku niesie wieść
i zielony klon w dąbrowie
swą klonową szumi pieśń.
Przez słowika i barwinek
ukraińskiej mowy dar
wzbogacony i na wieki
przez rodziców dany nam.
Chronić ją i pielęgnować
będę zawsze, w każdy czas,
bo jest jedna – tak, jak matka
mowa dla każdego z nas.
czwartek, 17 października 2013
Dalej jednostki smutku
And there are no letters in the mailbox
And there are no grapes upon the vine,
And there are no chocolates in the boxes anymore,
And there are no diamonds in the mine.
/Diamonds In The Mine/
poniedziałek, 11 lutego 2013
"jednostka smutku - jeden Cohen" /A. Poniedzielski/
"Obudziłem się sam
z ręką na twej
nieobecności"
"Dobrze jest zasiadać z ludźmi, którzy wstają późno"
"Jej gościnność była niepokalana"
"Wiesz, że trochę źle ma w głowie,
lecz dlatego chcesz być tutaj"
"Ciała jej dotknąłeś myślą swą"
"Domagamy się potajemnej miłości
od każdego, kogo spotykamy
miłości potajemnej, nie codziennej miłości"
"Przyjdź do mnie, kiedy się zestarzejesz,
kiedy zapragniesz kawy"
Subskrybuj:
Posty (Atom)