niedziela, 3 czerwca 2012

Z "Listów Z. Krasińskiego do Delfiny P."

Całą potęgą Ducha, całą żądzą serca zaklinam Cię, stań tu przede mną! Jeśli to cud, pragnę cudu, jeśli to gorączka się dzieje, niech mnie ogarnie gorączka, jeśli trzeba, by mózg na to prysnął, niech mi pryśnie. Szczęście obaczenia Ciebie zlepi mi go na nowo. Miłość, jak Religia, ma obrządki swoje. Te wiersze to była modlitwa do Ciebie, zupełnie to samo, co modlitwa. Mogłem być szczęśliwym jako J a czytający T o b i e, w tym pokoju odosobnionym, w tej sferze Duchów naszych zlanych wtedy razem, ale wnet staję się śmieszny, występując jako p. Zyg. Kras. czytający pani Delf. Pot. Bo dla tych, którym Tyś to oświadczyła, ja nie jestem J a, Ty nie jesteś T y. Zowię się dla nich pan K., a Ty pani P. To samo na świecie dzieje się z każdą duchowną, wzniosłą istotą rzeczy, z miłością, z każdym jej spojrzeniem, z każdym jej słowem, uściskiem, z każdą myślą piękną, z każdym szlachetnym uczuciem. Ty się może rozśmiejesz, Dialy, Ty może powiesz te słowa czytając: „Ot! Mimo woli zatknęłam cierń zazdrości w jego sercu”, ale się pomylisz. Zatknęłaś tylko kwiat żądzy w sercu moim, żądzy tej, byś zawsze i wszędzie była wyższą od świata, nietykalną przez głupstwo, poważną nad poważne i piękną nad piękne. Tak, prawda, nie mogę znieść myśli, by ta, którą chciałbym porwać do gwiazd, musiała chwastów co dzień dotykać się stopami. Gdyby anioł zstąpił na ziemię, jemu bym oddał Ciebie, bo on wyższy Duchem ode mnie – on może by w piękniejsze zawiódł Cię strony, w wyższe odział potęgi, duszę Ci nieśmiertelniej zbawił, sercem kochał szerzej, z mąk życia większym skrzydeł chłodem pewniej wyrwał – ale niższych tłum zgromadzony widzieć koło Ciebie, ale czuć, że ta, którą bym chciał wynieść na kobiet wszystkich królowę, przymuszona siedzieć wśród małp, żab, wiewiórek, osłów i wężów, przymuszona świstać ich świstem, odpowiadać na ich piski, w łapy im sadzać filiżanki herbaty – to piekłem może stać się dla mnie! Niech Cię Bóg strzeże potęgą, jak ja myślą każdej chwili, biciem serca każdej chwili i każdej chwili bez Ciebie przepędzonej smutkiem. Coś zatrutego, coś bezrozumnego, coś zwariowanego jest w rozdziale dwóch serc kochających się. Życie obojgu zamienia się wtedy na ciągły n o n s e n s i na wieczną boleść. Kiedyż przepaską rąk moich obwiążę Ci kibić, kiedyż Cię porwę i nieść będę na jawie w ramionach, tak jak w snach co dzień Cię porywam, przyciskam do serca i noszę gdzieś, nie wiem gdzie, ale noszę ciągle, daleko, silny jak olbrzym, kiedy Ty lekka jak wiązka kwiatów. O! W moje objęcia wrzuć się jak ze skały wysokiej w morze – niech uczuję spadającą Ciebie w ramiona moje, niech Twoje usta uderzą mi w usta i zostaną do nich przykute na wieki! Jak piorun spada, niech szczęście pada na mnie i zdruzgoce mnie, niech umrę, spalony ogniem niebieskim. Dialy, Dialy, Dialy, jedno albo drugie, Ty albo zginąć! Bo żyć bez Ciebie, marząc o Tobie, to być szatanem, co siedzi w piekle na stosie popiołu, a przypomina, że niegdyś tron miał z tęcz uwity na głowach gwiazd! Ja życiem płacę każdą chwilę rozstania się z Tobą, życiem kupuję każdą przywitania! Zmiłuj się, przybądź. Widzę Cię, łzy z ócz Ci się puszczą, wołasz: ,,Zygmunt!” Kto odpowie? Gdzie Zygmunt? Gdzie on teraz? Ach! Przypomnisz sobie, żeś Ty – tyle chwil, godzin, dni straciła, które z nim przebyć mogłaś, przypomnisz sobie i to Molo di Gaeta, gdzie on czekał na Ciebie, i coraz rzewniej płaczesz - tak, tak, płaczesz, Dialy moja! A gdybym wtedy nagle stanął przed Tobą, ukazał Ci się, rzekł: „Jeszcze za grobem ja kocham Ciebie”, Ty się zlękniesz, krzykniesz, ucieczesz, nie zechcesz ścisnąć dłoni umarłej Zygmunta Twego! Nim zginę, tak usta Twoje przepoję żarem, że wszystko inne wyda Ci się już tylko lodem, nim umrę, spalę serce Twoje, serce Twoje i ja leżeć będziem w jednej trumnie! Przekonanym, że prawdę mówię, że prorokuję sobie śmierć, Tobie serca skon! Otóż kiedy tak siedzę, nagle uderzyła na mnie dawno niedoznana żądza, żądza snów moich młodocianych, żądza nieśmiertelności! Ale już nie dla mnie osobno, nie dla mnie tylko – żądza, byś Ty była nieśmiertelną w pamięci ludzi, potrzeba konieczna, bym ja Cię wyrwał spośród znikomych i znaną postawił przed ludźmi na wieki, tak jak Beatrice Danta, tak jak Laura Petrarki! W tym śnie ma być prawda Epoki naszej. Epoka nasza jest przejścia Epoką. Każda podobna nosi barwę przeważną złego, bywa piekłem na ziemi, bo z jednej strony wiary stare upadły, nowe nie wywikłały się jeszcze. Równie gwałtownie i nieubłaganie jedni ludzie stoją przy prawach przeszłości, drudzy przy nadziejach przyszłości! A pierwsze już n i e s ł u s z n e, drugie jeszcze nie są s ł u s z n e, zatem walka i niesprawiedliwość, i gwałt z każdej strony, i brak Boga wszędzie. W innych Epokach, gdy są ścisłe, pewne wiary, niezawodne, określone niebiosa, obrzędy, religie, piekło bywa gdzieś, ale nie tu. W naszych czasach piekieł nie ma za ziemią, pod ziemią, ale one są na ziemi.

Brak komentarzy: