piątek, 26 lutego 2010

Mądrości z "Rzeczy o mych smutnych kurwach" Marqueza

Natchnienie ma to do siebie, że nie uprzedza.

zniszczenie.
Ledwie otworzyłem drzwi, opadło mnie fizycznie odczuwane wrażenie, że nie jestem
sam u siebie. Zdołałem tylko ujrzeć cień zeskakującego z sofy i wymykającego
się na balkon kota. W miseczce walały się resztki jedzenia, które nie ja mu
podałem. Fetor jego zakisłego moczu i ciepłych odchodów rozniósł się po całym
domu.
Zacząłem uczyć się kota, tak jak niegdyś wkuwałem łacinę. Z poradnika dowiedziałem się, że koty wygrzebują dziurę w ziemi, ażeby zakopać tam swoje odchody,
i że w domach takich jak ten, nieposiadających podwórza, robią to w donicach z kwiatami albo w jakimkolwiek podobnym miejscu. Najlepiej było przygotować im od
samego początku pudło z piaskiem, by już od pierwszego dnia mogły postępować zgodnie ze swymi przyzwyczajeniami. Tak też uczyniłem. W poradniku wyczytałem również, że pierwsze, co koty robią w nowym domu, to zaznaczają swe terytorium przez obsikanie,
czego się da, i tak pewno właśnie się stało, ale w książce nie było ani słowa, jak temu przeciwdziałać. Starałem się śledzić wszystkie szlaki, którymi wędrował mój kot,
ażeby poznać dokładnie jego obyczaje, ale nie dotarłem do kryjówek, miejsc wypoczynku ani przyczyn zmiennych humorów. Chciałem, by kot nauczył się jeść o stałych porach, korzystał z kuwety z piaskiem na tarasie,
by nie wchodził na moje łóżko, gdy śpię, i nie wąchał mojego jedzenia na stole, i nie potrafiłem dać mu do zrozumienia, że ten dom jest po prostu jego domem,
a nie łupem wojennym. W rezultacie pozwoliłem mu robić, co mu się żywnie podoba.

Śpiewaliśmy miłosne duety Pucciniego, bolera Agustina Lary,
i stwierdzaliśmy kolejny raz, że ludzie, którzy nie
śpiewają, nie mogą sobie nawet wyobrazić, czym jest szczęście śpiewania.


Szofer przestrzegł mnie: Ostrożnie,
profesorku, bo w tym domu mordują. Odparłem mu: Jeśli z miłości, to proszę
bardzo.

Krew krążyła po jej żyłach lekko, jak piosenka, i rozgałęziała się ku najbardziej
skrytym zakątkom jej ciała, by następnie wrócić do serca oczyszczona przez
miłość.

Odkryłem wreszcie, że miłość nie jest stanem duszy, ale znakiem zodiaku.
Stałem się inny. Spróbowałem wrócić do lektur klasyków, którzy ukształtowali
mnie w młodości, i nie mogłem przebrnąć choćby przez stroniczkę. Zatopiłem się w
dziełach romantycznych, odrzucanych ze wstrętem ongiś, gdy matka chciała
narzucić mi ich czytanie, a teraz, dzięki nim, uświadomiłem sobie, że tą
niewidzialną siłą, która wprawia świat w ruch, nie są miłości szczęśliwe, ale
nieszczęśliwe właśnie.

nieszkodliwi wariaci wyprzedzają przyszłość.

O czym myśli dziewczyna, kiedy guzik przyszywa?

Zawsze wydawało mi się, że umieranie z miłości to po prostu licentia poetica.

Brak komentarzy: